Fiasko studiów zamawianych?

Data ostatniej modyfikacji:
2009-12-2
Autor: 
Małgorzata Mikołajczyk
pracownik IM UWr
Poziom edukacyjny: 
szkoła średnia z maturą

Po roku realizacji przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego projektu studiów zamawianych polegającego na wypłacaniu wysokich stypendiów (1000 zł miesięcznie) studentom I roku kierunków ścisłych i technicznych, okazuje się, że maturzyści wcale chętniej takich kierunków nie wybierają, bo są za trudne. Wśród młodych ludzi panuje też przekonanie, że takie kierunki studiów to fabryka bezrobotnych, a ciekawą i dobrze płatną pracę zapewni im wykształcenie humanistyczne. Tymczasem pensje matematyków - aktuariuszy są jednymi z najwyższych, a pracodawcy narzekają, że zatrudnienie inżyniera graniczy z cudem.

Z sondażu TNS OBOP/PGNiG dotyczącego stosunku Polaków do studiów (przeprowadzonego w lipcu 2009) wynika, że 44% Polaków jest przekonanych, że nauki ścisłe są dziś znacznie mniej popularne niż kiedyś. Wśród respondentów w wieku 15-19 lat, którzy właśnie podejmują decyzję o wyborze kierunku edukacji, prawie 75% uważa, że kierunki ścisłe są dla nich zbyt trudne (wśród tegorocznych maturzystów odsetek ten wynosi 72%). Tymczasem badania wykazują, że nie jest prawdą, iż znaczna część ludzi nie ma zdolności w kierunku nauk ścisłych. Przeciwnie, ponad 80% ludzi jest w stanie myśleć abstrakcyjnie. A to oznacza, że przy odrobinie systematyczności i wysiłku potrafią nauczyć się matematyki.

Z kolei ponad 30% młodzieży sądzi, że na kierunki ścisłe i techniczne bardzo trudno się dostać. To również nie jest prawdą. Na większości tych kierunków (w tym na wielu uczelniach prowadzących studia zamawiane) po lipcowej rekrutacji zostały wolne miejsca i ogłoszona była rekrutacja wrześniowa. W tym roku, podobnie jak w kilku poprzednich, największym powodzeniem cieszyły się: psychologia, prawo, dziennikarstwo i filologie obce (od kilku do kilkudziesięciu osób na miejsce), podczas gdy na kierunkach ścisłych była zazwyczaj jedna lub ułamek osoby na miejsce, na technicznych były to dwie osoby, a na AWF - trzy.

Dzieje się tak zapewne dlatego, że aż 20% młodzieży uważa, że po kierunkach ścisłych i technicznych nie mają szans na interesującą i dobrze płatną pracę. Nie wiadomo, skąd bierze się to przekonanie, zwłaszcza że nauki ścisłe to dziś lukratywne kierunki. Absolwenci studiów technicznych zarabiają o 50% więcej niż humanistycznych, a kierunków ścisłych - na ogół jeszcze więcej (pierwsza pensja inżyniera nie przekracza 1,7 tys. zł, ale już po roku wzrasta do 3 tys. zł, informatyk może liczyć na pensję 4,5 tys. zł, czyli tysiąc zł więcej od absolwenta uczelni ekonomicznej i o 1,5 tys. zł więcej niż młody lekarz - to dane z raportu płacowego o wynagrodzeniach absolwentów studiów, opracowanego przez agencję Sedlak & Sedlak). Wykształcenie humanistyczne już dawno przestało być prostą drogą do sukcesu, zwłaszcza że w całej Europie jest nadprodukcja ludzi o takim profilu zawodowym. Boom na kończenie kierunków ze słowem "marketing" w nazwie sprawił, że dziś ścieżki kariery w takich dziedzinach są po prostu zapchane. Przebicie się w nich wymaga wyjątkowej determinacji, gigantycznego szczęścia lub znajomości. Szansę na światową karierę i duże pieniądze mają tylko osoby z wykształceniem ścisłym. Tu wystarczy być dobrym, by odnieść sukces.

Były minister edukacji, prof. Mirosław Handtke twierdzi, że za brak zainteresowania młodych ludzi naukami ścisłymi odpowiada zły system szkolnictwa w Polsce oraz kiepscy nauczyciele: Dziś do szkół trafiają ci, którym nie udało się załapać do laboratoriów badawczych czy firm. A słabi nauczyciele nie potrafią nauczyć dość trudnych przedmiotów jak matematyka czy fizyka. [...] Trzeba odejść od uczenia encyklopedycznego. Młodzież trzeba uczyć twórczego podejścia w tych dziedzinach, a nie tylko pokazywać, że studiowanie na kierunkach ścisłych to ciężka praca. Pan minister zdaje się zapominać, że kształt systemowi edukacji nadaje w głównej mierze system egzaminów (nadzorowany wszak przez MEN). Od tego, jakie typy problemów pojawiają się w testach kompetencji i na maturze, zależy, jakie zadania znajdują się w podręcznikach i jakie są rozwiązywane na lekcjach. Faktycznie w tej chwili przeważają jednoetapowe zadania odtwórcze, a nauczyciel rzucony w wir tresowania uczniów do kolejnych egzaminów zwyczajnie nie ma czasu, żeby robić swoje, czyli nauczać. Minister zapomina też, że obecny system standardów kształcenia nauczycieli wymaga od studenta deklaracji wyboru tej specjalności już po I roku studiów, a ze względu na obowiązek dwuzawodowości, jest to jedna z trudniejszych specjalności. Ci, co "łapią się" na firmy i laboratoria, na ogół nie mają w ogóle uprawnień do nauczania w szkołach (może to i lepiej).

Obecny system wyrobił w uczniach i ich rodzicach postawę leniwą i roszczeniową. Są przekonani, że główny wysiłek dotyczący przekazywania wiedzy spoczywa na nauczycielu, a głównym miernikiem sukcesu jest wynik testu kompetencji. Tymczasem testy badają stopień opanowania zupełnie podstawowych wiadomości i umiejętności, które można łatwo wytrenować, więc tylko w znikomym stopniu świadczą o tym, ile uczeń naprawdę umie. Dawniej programy nauczania były znacznie bardziej "encyklopedyczne" i co ważniejsze -  znacznie bardziej wymagające, a nauczyciele znacznie bardziej niż dziś byli poddawani procesowi "negatywnej selekcji". Mimo to na uczelniach jakoś nie brakowało kandydatów na matematyków i inżynierów.

Skoro, jak twierdzi pan minister, mamy tak kiepskich nauczycieli, to skąd bierze się wielkie zapotrzebowanie na nich w innych krajach Unii Europejskiej? Czyżby tam mieli jeszcze gorszych? Obecnie absolwent II roku matematyki, a więc bez ukończonych studiów I stopnia i bez uprawnień do nauczania, zatrudniony w Wielkiej Brytanii na stanowisku asystenta nauczyciela, zarabia 20 tysięcy £ rocznie, a absolwenci III roku specjalności "matematyka nauczycielska" są na tym rynku pracy rozchwytywani "na pniu" za dwukrotnie wyższą stawkę. Również niemieckie szkoły chcą zatrudniać polskich nauczycieli, głównie matematyków, informatyków, biologów, chemików i fizyków. Z takim apelem do rządu zwróciły się tamtejsze związki zawodowe. Z powodu masowego przechodzenia na emeryturę naszym sąsiadom brakuje 40 tys. nauczycieli, a Polacy znani są z dobrego przygotowania merytorycznego i językowego. Na etacie stażysty pensja ma wynosić 1500 € miesięcznie. Dla wielu młodych nauczycieli to szansa, której nie można zmarnować.  

Złudne są nadzieje niektórych speców od edukacji, w tym ministerialnych urzędników, że sytuację zmieni się po wprowadzeniu powszechnej matury z matematyki. Może stać się zupełnie na odwrót, gdyż egzamin oferowany przy zaledwie dwóch stopniach trudności może przyczynić się do znacznego pogłębienia analfabetyzmu matematycznego wśród młodzieży. Poziom podstawowy musi być wszak znacznie prostszy niż obecnie, przy maturze nieobowiązkowej (a ten jest już żenująco niski, bo dostępny dla przeciętnie zdolnego gimnazjalisty), a poziom zaawansowany albo również ulegnie znacznemu uproszczeniu, albo znaczna część młodzieży ze strachu wybierać będzie podstawę, co oznacza na ogół rezygnację z uczenia się matematyki na poziomie ponadgimnazjalnym, mimo wyższych predyspozycji. We wszystkich systemach edukacyjnych w Europie, gdzie matura z matematyki jest obowiązkowa, istnieją więcej niż dwa poziomy trudności do wyboru (np. w Międzynarodowej Maturze jest ich aż pięć!). 

 

Powrót na górę strony